Nagrywanie gitary elektrycznej nie jest łatwym procesem. Oczywiście, DAW-AMP jest doskonałym rozwiązaniem, ale jak pokazały moje prawie dwuletnie doświadczenia z szerokim (i stale rosnącym!) gronem użytkowników – niestety nie dla wszystkich. Okazuje się, że gitarzysta jest w stanie więcej zapłacić za kabel do gitary niż za interfejs audio (no, prawie), a najtańszy interfejs audio oprócz takiej sobie stabilności nie oferuje nic więcej.
Wbrew pozorom nagrania gitar elektrycznych „w linię” to dla systemu nagraniowego dużo większy problem, niż nagrania mikrofonowe. Jeżeli nagrywamy coś z mikrofonu, zwykle wykorzystujemy funkcję direct monitoring, co pozwala na pracę z dużym buforem sterownika i jednocześnie minimalne, praktycznie niezauważalne opóźnienia w odsłuchu. Odsłuch bezpośredni (direct monitoring) całkowicie omija oprogramowanie, a cały tor sygnału „zamyka się” w interfejsie. Oznacza to, że poza regulacją proporcji między sygnałem nagrywanym a odtwarzanym (i to też nie we wszystkich interfejsach) nic z nagrywanym sygnałem nie możemy zrobić. Wiedzą o tym doskonale producenci sprzętu, implementując w oprogramowaniu interfejsu (jeżeli starcza mocy w DSP) proste procesory efektowe, pozwalające na dodanie „talentu” do odsłuchu dla wykonawcy. Bardziej rozbudowane systemy pozwalają też na dodanie innych efektów – chorusów, delayów, korektorów, kompresorów… ale symulacji wzmacniaczy nie ma, a nawet jak są, to i tak każdy się na nie „wypnie”.
Czyli pracując z mikrofonem, mamy komfortowe warunki pracy w postaci efektów i zerowej latencji, a komputer też ma komfortowe warunki pracy w postaci dużego bufora. Nagrywając gitarę chcemy słyszeć choćby przybliżony efekt naszych poczynań, czyli słuchać dźwięku „po wzmacniaczu”, a nie „z druta”. Nie możemy więc korzystać z odsłuchu bezpośredniego, musimy „przechodzić” z sygnałem przez oprogramowanie, a więc i przez bufor – i to żeby tylko raz… Testy opóźnień wprowadzanych w odsłuchu przez różne interfejsy zrobiłem – tu – wyniki dla tańszych (a i tak nie tych najtańszych) modeli są wręcz przerażające. Możemy sobie wmawiać, że latencja rzędu 10ms to pikuś, nic nie słychać i nic nie przeszkadza – ale niestety, jak ktoś spróbuje bez tych 10ms, to zrozumie, o co chodzi. W dodatku opóźnienie około 10ms, osiągane przy buforze 128 próbek, to wierzchołek góry lodowej. Taka wielkość bufora jest, owszem, możliwa, ale na początku – w miarę przybywania śladów (oczywiście każdy z paroma wtyczkami) komputer (najczęściej laptop) i przede wszystkim interfejs zaczynają pokazywać, ile kosztowały, i żeby nie „pierdziało”, bufor trzeba zwiększyć. Lepsze (czyli droższe) interfejsy mają lepsze sterowniki i umożliwiają pracę z małym buforem nawet przy dużym obciążeniu procesora, ale przecież może być najtańszy, ze sterownikami ASIO4ALL zamiast dedykowanych, „po co przepłacać”. Większa latencja oznacza zmniejszony komfort nagrywania, do niemożności uzyskania odpowiedniego groovu włącznie. Alternatywa jest chyba jeszcze gorsza – za mały bufor i ślady w miarę równo nagrane, za to zniekształcone i okrutnie „pierdzące”, bo nie usłyszeliśmy tego w ferworze walki.
Jakie jest rozwiązanie problemu? W sumie to nie ma, chociaż… Warto pamiętać o prostych zasadach. Jeżeli chcemy nagrywać gitarę w celu obróbki jej symulatorami wzmacniaczy, to w zasadzie musimy zrezygnować z odsłuchu bezpośredniego, bo przecież musimy słuchać „przez wzmacniacz”. W czasie nagrywania należy więc zadbać o optymalne warunki pracy dla komputera, umożliwiające ustawienie najniższego możliwego bufora. Oznacza to na przykład rezygnację z pogłosów (i dobrze, lepiej będziemy słyszeć, co gramy), czy wykorzystanie „lżejszych” wersji wtyczek symulujących, lub w ogóle „lżejszych” symulatorów – nie muszą przecież brzmieć identycznie, i tak potem się zmieni. Im więcej śladów, tym więcej symulacji – na potrzeby nagrań można gotowe nagrane ślady chwilowo „zamrozić” czy wyrenderować, zwalniając moc obliczeniową. Tak czy inaczej jednak, bardzo trudno będzie uzyskać w takich warunkach latencję niższą niż 10ms – może tego nie słychać, ja słyszę.
Ale… czy musimy odsłuchiwać „przez bufor”? Jeżeli chcemy słyszeć gitarę mniej więcej normalnie, „przez wzmacniacz”, i to ten „z komputera”, to tak. Ale przecież możemy podejść do tego inaczej – i tak brzmienie ustawione podczas nagrywania jest brzmieniem orientacyjnym, po to nagrywamy czysty sygnał z gitary, żeby to brzmienie zmienić. Jeżeli tak, to przecież można też ustawić podobne brzmienie na urządzeniu zewnętrznym, multiefekcie. Jeżeli jest to efekt analogowy, to super, jeżeli cyfrowy – też nieźle, opóźnienia nie są tak duże, jak w systemie komputerowym. Oczywiście sygnał z procesora jest tylko dla orientacji, nagrywamy sygnał czysty, z gitary (tylko albo też, zależy od koncepcji). W takiej konfiguracji bez problemu możemy korzystać z odsłuchu bezpośredniego, bufor w systemie może być duży, i „dropy” nam nie grożą, a komfort pracy związany z brakiem opóźnień jest bezcenny. Wprawdzie pojawia się konieczność rozdzielenia sygnału z gitary do multiefektu i do interfejsu, ale to jest problem do rozwiązania. DAW-AMP to potrafi, a jest wiele innych sposobów, separacja galwaniczna nie jest w tym przypadku konieczna (chyba, że jest, to wtedy DAW-AMP). Trudnością może być też to, że w takim systemie nagrywania korzystając z direct monitoringu raczej będziemy musieli słuchać obu sygnałów – czystego z gitary i przesterowanego – ale na szczęście przester skutecznie zagłuszy „brzdęk” czystej gitary. Jeżeli mamy jakiś zewnętrzny mikser, system odsłuchu możemy sobie ustawić dowolny. W każdym przypadku nie musimy sygnału z procesora nagrywać, wystarczy, że go słyszymy podczas nagrywania. Oczywiście, przy podrzutkach może być dziwnie, „stara” gitara przez symulator z programu, a „nowa” przez multiefekt, ale da się – sprawdziłem!
Niestety, jakkolwiek byśmy nie kombinowali, zawsze będą to kombinacje – warto jednak walczyć o jak najniższą latencję podczas nagrywania, bo jest to IMO źródło większości problemów z „jechaniem cyfrą”. No tak – czy to koniec problemów? Nie, to dopiero początek, stay tuned 😉