Korektora używamy często i chętnie. Kręcimy gałami od razu, bez słuchania tego, co nagraliśmy. Może wokal jest za ciemny i wiemy z góry, bez słuchania, że trzeba go rozjaśnić? Jeżeli tak, to może lepiej nagrać ten wokal tak, żeby był dobry? Jak dobrze nagrać wokal? Może kiedy indziej. Tematem jest korekcja, to będziemy jej używać 😉 Korektora możemy użyć dwojako – albo z nastawieniem, że nie będzie słychać, że cokolwiek robiliśmy, albo „twórczo”, czyli wszystko wolno. Tą drugą sytuacją nie musimy się zajmować – bo jak wszystko można, to można. Bardziej chciałbym zwrócić uwagę na to, jak używać korektora tak, żeby go nie było słychać, żeby wszystko brzmiało „naturalnie”.
Przede wszystkim trzeba dobrze posłuchać tego, co chcemy korygować. Najlepiej, gdy słuchamy tego na etapie nagrywania – wtedy zmieniając rodzaj lub ustawienie mikrofonu, odległość, sposób grania czy śpiewania albo nawet interpretację możemy sprawić, że korektor będzie użyty subtelniej, albo może nawet wcale. Im mniej bowiem będziemy kręcić, tym naturalniej i „prawdziwiej” to będzie wszystko brzmiało. Jeżeli mamy już nagrany (albo otrzymany) ślad, którego brzmienie nam się nie podoba, kręcić musimy. Przede wszystkim zastanówmy się – „w przyrodzie” praktycznie nie istnieje wzmacnianie, jedyne co może zrobić powietrze, przez które dźwięk dostaje się do ucha, to bardziej lub mniej osłabić całość albo mocniej pewne pasma. Wzmocnienie może nastąpić tylko wtedy, gdy występuje gdzieś po drodze jakaś komora rezonansowa – no a przecież dźwięk puszczony przez rurę od odkurzacza nie brzmi naturalnie. Czyli: jeżeli chcemy, żeby korekcja brzmiała naturalnie, musimy się nastawić, że raczej odejmujemy, niż dodajemy. W sumie to nie jest trudne – jeżeli mamy za mało góry i chcemy jej dodać, może podobny efekt uzyskamy nie ruszając góry, a za to zdejmując dół? Druga zasada – działamy szeroko. To znaczy dobroć filtrów powinna być jak najmniejsza, 1 albo mniej. W nowoczesnej muzyce większość instrumentów jest dokładnie poumieszczana w swoich pasmach i wycięcie czegoś, co mogłoby przeszkadzać innym instrumentom jest normalną praktyką. Ważna rzecz – bez przesady z tym wycinaniem. Znowu odwołajmy się do życia – jak coś zostało za bardzo osłabione, to coś jest nie tak – albo za daleko, albo zasłonięte, w każdym razie czujemy się niekomfortowo. Tak więc mocno pocięte brzmienia mogą mieć tendencję do „oddalania się” od słuchacza, ze względów akustycznych lub nawet „psychologicznych” – trzeba o tym pamiętać. Czyli – chcąc uzyskać pożądaną barwę raczej odejmujemy to, czego jest za dużo, niż dodajemy to, czego jest za mało. Ma to tym większy sens, że korektorem możemy wprawdzie czegoś dodać, zwiększyć poziom jakiegoś pasma, natomiast nie możemy niczego WYTWORZYĆ. A najczęściej przyczyną dość mocnego dodawania góry lub dołu jest fakt, że tej góry czy dołu tam po prostu nie ma i nie było – np. cienki werbel nie ma dołu i można sobie dodawać 100Hz ile chcemy, a i tak te 100Hz się nie zjawi, chyba, że pod postacią zakłóceń. Tak więc, jeżeli chcemy dodawać, upewnijmy się, że „to” tam jest, i nie wyciągniemy tylko zakłóceń czy szumów (bo góry nie ma, nie było i nie będzie, bo ktoś nagrał z połowiczną częstotliwością próbkowania, a potem się skapował i przekonwertował). No i znowu przypomnę o umiarze – więcej niż „parę” decybeli to już trochę za dużo, nawet przy odejmowaniu.
Można by od razu tak nagrywać, z gotową korekcją – gitary na przykład – ale powiedzmy szczerze, tak skorygowane instrumenty najczęściej brzmią paskudnie, dopiero w miksie się bronią, a poza tym na początku nagrań często nie wiemy do końca, jaką rolę będzie pełnił nagrywany instrument i lepiej pozostawić sobie decyzję do etapu zgrania. Podczas nagrań możemy jednak zastosować filtr – i tu dochodzimy do bardzo istotnego elementu korektora, którym jest właśnie filtr dolnozaporowy czyli HPF. Na pewno mamy przestrajany filtr w korektorze albo jako osobną wtyczkę – używajmy! Są zwolennicy i przeciwnicy używania filtrów HPF wszędzie, gdzie się da – ja należę do zwolenników. Każdy ślad osobno, każdą grupę śladów i sumę możemy i powinniśmy filtrować. Choćby tylko o tyle, żeby pozbyć się zakłóceń. Prosty przykład – najniższa struna gitary to nieco więcej niż 80Hz. Oznacza to, że np. gitara akustyczna nie emituje dźwięków niższych niż 80Hz i bez żadnej szkody dla brzmienia możemy wszystko poniżej wyciąć. Po co, jeżeli nie słychać różnicy? Choćby po to, żeby pozbyć się słynnej składowej stałej, ale też w celu usunięcia wszystkich potencjalnych niskoczęstotliwościowych zakłóceń, które mogą się pojawić – tramwaje, uderzenia w statyw, szuranie itp. Wycinając nieco wyżej „odchudzamy” brzmienie – ślad gitary solo wydaje się być „cienki”, ale być może w całości tego w ogóle nie będzie słychać, a sama gitara będzie mniej przeszkadzać innym instrumentom a jednocześnie będzie lepiej słyszalna.
Kiedy możemy a nawet musimy ciąć „wąsko”, czyli stosować dużą dobroć? Są takie sytuacje, a dotyczą przede wszystkim eliminacji zjawisk niepożądanych – głównie rezonansów. Rezonanse mogą wynikać z budowy i jakości instrumentu, charakterystyki pomieszczenia, ustawienia mikrofonu i kombinacji tych i wielu innych czynników. Wtedy zwykle stosujemy znaną metodę – najpierw podbijając szukamy newralgicznej częstotliwości, a po znalezieniu dobieramy dobroć i poziom osłabienia tak, aby brzmienie była w miarę naturalne. Jest to jednak ratowanie śladu i trzeba sobie z tego zdawać sprawę – jeżeli wokal nagrany w kabinie „buczy” w słyszalnym zakresie, to albo będzie buczał, albo będzie „cieniutki” – i z tym zrobić się da bardzo niewiele. W dodatku ostre cięcie z dużą dobrocią zdecydowanie zmienia brzmienie w okolicach częstotliwości wycinania, tak w „cyfrze” jak i w „realu”.
W czasie używania korektora musimy uważać nie tylko na brzmienie, wprawdzie dotyczy to raczej sprzętu niż oprogramowania i wtyczek, ale w końcu nagrywamy używając rzeczywistego sprzętu – bardzo często w tańszych mikserach (a i do niedawna w programach komputerowych) oraz też w procesorach mikrofonowych, wskaźnik wysterowania/przesterowania pobiera sygnał z jednego miejsca: albo sprzed albo zza korektora. Oba te przypadki mogą być dość niebezpieczne, jeżeli mocno kręcimy i niezbyt uważnie słuchamy tego, co robimy, tylko obserwujemy diody – łatwo bowiem o przesterowanie, którego wskaźnik nie pokaże. Jeżeli sygnał mierzony jest po korektorze, to w przypadku wycinania lub osłabiania niektórych częstotliwości może dojść do sytuacji, w której sygnał po korektorze będzie miał niski poziom (bo na przykład mocno wycięliśmy dół w buczącym śladzie), ale na korektor ze wzmacniacza mikrofonowego trafiać będzie poziom bardzo duży, zdolny przesterować korektor lub już przesterowany ze wzmacniacza. I odwrotnie – jeżeli wskaźnik przesterowania pokazuje przesterowanie przed korektorem, to aplikując duże wzmocnienie dla pewnych częstotliwości możemy łatwo przesterować korektor lub układy następujące po nim. W przypadku stosowania silnego wzmacniania lub osłabiania niektórych pasm należy zwracać baczną uwagę na poziomy – i dotyczy to nie tylko sprzętu analogowego ale i cyfrowego. To, że na wyjściu jest OK, nie oznacza, że w środku też jest OK. Generalnie pilnowanie poziomu, jakkolwiek mniej istotne w komputerowych systemach zmiennoprzecinkowych, jest dobrą praktyką i ułatwia wiele rzeczy, również w całkowicie cyfrowym „nieprzesterowywalnym” otoczeniu.
„jeżeli wokal nagrany w kabinie “buczy” w słyszalnym zakresie, to albo będzie buczał, albo będzie “cieniutki” – i z tym zrobić się da bardzo niewiele”
no tak, ale gdyby do naprawienia rezonującej częstotliwości użyć kompresora pasmowego, pozwalając przedostać się transjentom, za to tłumiąc rezonans wybijający się ponad miarę?
Wokal to transjentów za dużo nie ma, a nawet jak ma, to ma też sustain, i ten sustain stłumimy. Kopresor pasmowy tnący bardzo wąsko to też dziwne „zwierzę” – oprócz kompresji która zmienia brzmienie dochodzi w tym przypadku filtr, który im węższy tym bardziej to brzmienie zmieni… Zreszta nie wiem, czy są kompresory pasmowe z ostrymi filtrami?